Biografia Leopolda Tyrmanda wprawiła mnie w pewnego rodzaju zakłopotanie, ale po kolei.
Lolo urodził się w 1920 roku w dobrej żydowskiej rodzinie, ale został ochrzczony. Uczniem był dobrym, uzdolnionym humanistycznie. Niskiego wzrostu, ale zawsze dusza towarzystwa. Numerus clausus i stypendium sprawiły, że studiował w Paryżu (niecały rok) architekturę wnętrz. Stawia pierwsze kroki jako dziennikarz. Tam jest blisko jazzu i mody, którymi po wojnie skutecznie zarażał Polaków. Wrócił na wakacje 1939 roku. Początek wojny spędził w Wilnie, gdzie pisał do komunistycznej gazety, ale jednocześnie działa w konspiracji. Został aresztowany przez NKWD, ale po wejściu Niemców uciekł. Podrobił dokumenty i… wysłał się na roboty do Niemiec! O jego peregrynacjach wojennych trzeba przeczytać, bo momentami są niewiarygodne.
Po wojnie mimo wszystko wraca do Polski, zostaje dziennikarzem debiutuje jako pisarz. Modnie ubrany, znający języki, brylujący w towarzystwie. Zakłada pierwszy klub jazzowy. I od początku jest obserwowany i podsłuchiwany przez służby bezpieczeństwa.
Poznajemy jego życie prywatne, biedę, ale również sukces, który wydarzył się w czasie politycznej odwilży („Zły”). Pierwsza żona, druga żona (Barbara Hoff), oczywiście inne kobiety. Tak rodziła się legenda i mit Tyrmanda, do którego oczywiście sam się przyczynił. A potem w Polsce nastąpiło przykręcenie śruby, co dla Tyrmanda skończyło się problemami z wydawaniem książek. Krytyczny wobec systemu, zmęczony sytuacją, brakiem możliwości wydawania, inwigilacją i atmosferą w kraju, w 1965 roku wyjeżdża z Polski i już nie wraca. Ostatecznie osiada w USA. W Polsce jego nazwisko i twórczość na 20 lat zniknęły z oficjalnego obiegu. W USA pisze do prestiżowego New Yorkera, wydaje książki, pracuje na uniwersytetach. Żeni się, oczywiście tak jak wcześniejsze żony z młodszą kobietą, Mary Ellen Fox. Po początkowych sukcesach zostaje w końcu redaktorem naczelnym pisma, ale na prowincji. Może nie było to zgodne z jego ambicjami, ale brał to, co mógł.

W wieku 60 lat zostaje niespodziewanie ojcem. Umiera pięć lat później, w 1985 r.
Wszystko to znajdziemy w książce. Do tego sporo zdjęć, dokumentów, rękopisów. Dużo cytatów z wypowiedzi osób, które znały Tyrmanda, a przecież wtedy znali go wszyscy znani i sławni Polacy. Autor stara się pokazać tło historyczne każdej epoki, w której Tyrmandowi przyszło żyć.
Zastanawiam się po co cytaty z samego Tyrmanda? Osoby czytające biografię raczej już znają jego twórczość… Na dodatek czy można ufać pisarzowi piszącemu o sobie? Czy pisarz może ufać swojej bujnej pamięci?
A co mnie wprawiło mnie w zakłopotanie? Wstęp do książki napisał syn Tyrmanda i… nie miał żadnych uwag. Wszystko mu się spodobało. Nie chodzi mi o to, że biograf za wszelką cenę ma szukać sensacji i materiałów kompromitujących bohatera, ale jeśli rodzinie wszystko się podoba (bo i żony Tyrmanda dały głos w książce) to można się zastanawiać: czy książka jest pisana (w miarę) obiektywnie czy na kolanach?
A może teraz, oprócz kilku maniakalnych fanów „Złego”, nie ma już w ogóle osób zainteresowanych Leopoldem Tyrmandem i jego twórczością? Które z jego książek są jeszcze czytane? Które z jego felietonów wciąż są na czasie? Może wydanie biografii wzbudzi jakieś zainteresowanie twórczością Leopolda Tyrmanda?
Panie Przemku, dziękuję za tekst. Zapewniam, że do kształtu i treści książki nikt ani nie miał prawa się wtrącić, ani nawet nie próbował. Matthew ucieszył się, że ktoś zadaje sobie trud badania życia jego ojca – warto spojrzeć na to pod tym kątem. Po prostu – ktoś pomógł mu i jego rodzinie poznać historię rodziny. Dlatego na samym początku powiedział: „Pisz tak, jak uważasz”. Było to dla mnie ważne, zwłaszcza, że sam angażował się politycznie, a ja nie wiedziałem, co znajdę w archiwach. Moja nauczycielka ze szkoły stwierdziła, że ma wrażenie, jakbym bronił Tyrmanda w książce przed wszystkimi. Z kolei pani Hoff zastanawia się czy ja by Tyrmanda lubię, bo zbyt ostro się z nim obszedłem. Jak widać – książkę można czytać na różne sposoby. Tak, jak pisać – ja zrobiłem to pod względem warsztatu i umiejętności wyciągania wniosków tak, jak potrafię. A pod względem szacunku dla czyjegoś życia i prawdy o tym życiu – pisałem całym sercem. Reszta, to już życie książki 🙂 Pozdrawiam serdecznie!!
Sam w tekście zadaję pytanie, więc nie było to jednoznaczne stwierdzenie. Umie Pan przekonywać ludzi, bo przecież nie każdy biograf ma taką pomoc rodziny i bliskich bohatera książki, a niektórzy wręcz przeciwnie – trafiają do sądu jak w przypadku książki „Kapuściński non-fiction” i Artura Domosławskiego.
Przy okazji pytanie: nad czym Pan teraz pracuje?
PS. Pisząc jakikolwiek tekst zawsze mam nadzieję na jakieś reakcje. Ale że zareaguje sam autor książki – o tym nie marzyłem!
Cieszę się, że książka jest czytana – każdy odbiór jest inny 🙂 W dzisiejszych czasach kontakt elektroniczny jest łatwiejszy i szybszy. Jak dyskusja jest merytoryczna, to nic, tylko rozmawiać 🙂 Dotknął Pan ważnej sprawy – biografia zawsze powstaje w jakimś systemie napięć – informatorów, rodziny, wspomnień. Biograf, badacz, reporter – zawsze mają wiele dylematów natury etycznej i estetycznej do rozwiązania. Obecnie piszę o Wiechu, wziąłem się również na beletrystykę – czwartastrona.pl/powtorka. Pozdrowienia!
Panie Przemku, dziękuję za tekst. Zapewniam, że do kształtu i treści książki nikt ani nie miał prawa się wtrącić, ani nawet nie próbował. Matthew ucieszył się, że ktoś zadaje sobie trud badania życia jego ojca – warto spojrzeć na to pod tym kątem. Po prostu – ktoś pomógł mu i jego rodzinie poznać historię rodziny. Dlatego na samym początku powiedział: „Pisz tak, jak uważasz”. Było to dla mnie ważne, zwłaszcza, że sam angażował się politycznie, a ja nie wiedziałem, co znajdę w archiwach. Moja nauczycielka ze szkoły stwierdziła, że ma wrażenie, jakbym bronił Tyrmanda w książce przed wszystkimi. Z kolei pani Hoff zastanawia się czy ja by Tyrmanda lubię, bo zbyt ostro się z nim obszedłem. Jak widać – książkę można czytać na różne sposoby. Tak, jak pisać – ja zrobiłem to pod względem warsztatu i umiejętności wyciągania wniosków tak, jak potrafię. A pod względem szacunku dla czyjegoś życia i prawdy o tym życiu – pisałem całym sercem. Reszta, to już życie książki 🙂 Pozdrawiam serdecznie!!
Sam w tekście zadaję pytanie, więc nie było to jednoznaczne stwierdzenie. Umie Pan przekonywać ludzi, bo przecież nie każdy biograf ma taką pomoc rodziny i bliskich bohatera książki, a niektórzy wręcz przeciwnie – trafiają do sądu jak w przypadku książki „Kapuściński non-fiction” i Artura Domosławskiego.
Przy okazji pytanie: nad czym Pan teraz pracuje?
PS. Pisząc jakikolwiek tekst zawsze mam nadzieję na jakieś reakcje. Ale że zareaguje sam autor książki – o tym nie marzyłem!
Cieszę się, że książka jest czytana – każdy odbiór jest inny 🙂 W dzisiejszych czasach kontakt elektroniczny jest łatwiejszy i szybszy. Jak dyskusja jest merytoryczna, to nic, tylko rozmawiać 🙂 Dotknął Pan ważnej sprawy – biografia zawsze powstaje w jakimś systemie napięć – informatorów, rodziny, wspomnień. Biograf, badacz, reporter – zawsze mają wiele dylematów natury etycznej i estetycznej do rozwiązania. Obecnie piszę o Wiechu, wziąłem się również na beletrystykę – czwartastrona.pl/powtorka. Pozdrowienia!