„Cierpienie całkowicie „wypełnia” duszę i świadomość człowieka, bez względu na to, czy cierpimy ogromnie, czy tylko trochę. Dlatego też „rozmiar” ludzkiego cierpienia jest pojęciem najzupełniej względnym.”
Viktor Emil Frankl
Cierpienie bardzo często jest przedmiotem swoistych licytacji. Ludzie licytują się na to, kto bardziej cierpi.
„Ja bardziej, bo mnie mocno boli”.
„Ja mocniej od ciebie cierpię, bo rozwód to straszna rzecz.”
„Ty nie masz prawa mówić o cierpieniu, bo nie przeszłaś tego, co ja!”.
I tak dalej, i tak dalej…
Licytacja na cierpienie pojawia się również wtedy, gdy ktoś prosi nas o pomoc, zarówno jako osobę, jak i społeczność. Nie pomagamy, bo uważamy, że my, albo nasze rodziny, albo nasi rodacy, cierpią bardziej od innych. W związku z czym uważamy, że nie pomożemy nikomu, bo trzeba pomóc sobie, albo naszym bliskim.

Oczywiście, że jeśli ktoś cierpi, to należy mu pomóc. Jeśli tylko jakoś możemy, a osoba cierpiąca takiej pomocy oczekuje. Niestety gdzieś głęboko w nas tkwi nawyk do próbowania pomniejszania czyjegoś cierpienia poprzez wyolbrzymianie własnego. Czujemy się wtedy zwolnieni z obowiązku pomocy innym, uciszamy w ten sposób sumienie i uważamy, że nie musimy robić nic, ponieważ sami cierpimy najstraszniej w historii całej ludzkości.
Frankl wyraźnie stwierdził jednak, że pojęcie rozmiaru ludzkiego cierpienia, jest pojęciem najzupełniej względnym. Psychologowi i psychiatrze możemy uwierzyć. Tym bardziej osobie, która przeszła przez piekło obozu koncentracyjnego. Widział więc i przeżył wszystko najgorsze, co może spotkać człowieka: wszelkiego rodzaju cierpienia ciała i ducha.
Nigdy nie jesteśmy w stanie powiedzieć czy cierpienie danego człowieka jest duże czy małe, czy dla niego jest możliwe do przeżycia, czy nie, czy dla osoby cierpiącej ten konkretny powód jest poważny, czy też nie. Próbujemy pomniejszać cierpienia innych, lekceważyć je, próbować „tłumaczyć”, a nierzadko również wyśmiewamy je.
A przecież wystarczyłoby trochę empatii, zrozumienia dla drugiego człowieka. Większość cierpiących nie oczekuje, że ktoś od ręki zlikwiduje ich cierpienie, że zniesie jego przyczyny. Większość z cierpiących chce tylko bycia z nimi, wysłuchania i nawet nie dawania porad.
A już na pewno nie chcą słyszeć słów lekceważenia i licytacji, czyje cierpienie większe.
Bo Ty też nie chciałbyś, żeby Ciebie tak traktowano, gdy cierpisz, prawda?
Nie wszystko bywa czarne lub białe. Są ludzie, którzy wręcz rozkoszują się we własnych smutkach, kolekcjonują je, jednocześnie stale wzmacniając – choć tu i teraz nic im się złego nie dzieje i nie zanosi, że tak będzie w przyszłości. Empatia ma swoje granice i jeśli narzekanie na przeszłe zdarzenia jest dla kogoś stylem życia, to ja mówię pas, ile można o tym słuchać (jako o usprawiedliwieniu do braku działania na rzecz poprawy sytuacji) za każdym razem?
Tak też się niestety zdarza. Jednocześnie trzeba pamiętać, że przeszłość mocno może wpływać na nasze teraźniejsze życie. I nie wszyscy są w stanie sobie z tym poradzić, samodzielnie, a nawet z pomocą. Trzeba być bardzo ostrożnym, zanim się odmówi komuś pomocy. Bo większość ludzi cierpi naprawdę, a kwękaczy jest mniej.
Dokładnie tak jak Pan Przemysław napisał – przeszłość niestety potrafi bardzo mocno wpłynąć na teraźniejszość. Właściwie to mało kto z nas zdaje sobie sprawę, że przeszłość ma wielki wpływ na to, jakimi jestesmy aktualnie ludźmi i jak nas życie uformowało. Oczywiście da się to zmienić, jednak poprawa „nawyków”, które są z nami od x/xx lat może być ciężka.