Co zamiast karania – część I.

Większość z nas podziela opinię, że aby dobrze wychować dzieci, trzeba mieć do tego odpowiednie podejście. Staramy się więc stosować różne metody, liczyć się z uczuciami i emocjami dzieci, zachęcać je do współpracy itp. Czasem jednak odnosimy wrażenie, że to wszystko jest nieskuteczne, bo dzieci albo nas ignorują albo robią na przekór. Niby metody dobre, a pożądanych skutków nie ma! Zdarza się wtedy, że do głowy przychodzi nam tylko jedno: ukarać!!!

Wiele się dyskutuje na temat karania dzieci. Zamiast przytaczać argumenty podawane w tych dyskusjach proponuję raczej zastanowić się nad tym, dlaczego to robimy i jakie przynosi to skutki.

Kiedy zapytamy rodziców o powody stosowania kar, usłyszymy najczęściej takie odpowiedzi:

– jeżeli nie będę karać dzieci, to wejdą mi w końcu na głowę,

– czasem nie wiem, co mam zrobić, nie mam już pomysłów, nic innego nie przychodzi mi do głowy,

– najczęściej karzę w przypływie złości, rzadziej zmęczenia,

– boję się, że bez stosowania kar dzieciaki przestaną mnie słuchać,

– karzę, żeby wiedzieli, kto tu rządzi, żeby nie stracić nad nimi kontroli,

– trzeba karać dzieci, żeby wiedziały, że zrobiły coś złego, inaczej to do nich nie trafi i nie zrozumieją, że nie wolno tak czynić,

– karzę, ponieważ tylko w ten sposób mogę wyegzekwować zmianę zachowania mojego dziecka, ono rozumie tylko kary.

Spróbujmy przyjrzeć się motywacjom rodziców stosujących kary. Odkryjemy bezsilność, poddawanie się impulsom (a wychowanie powinno być przecież oparte na przemyślanych zasadach), obawę przed utratą autorytetu (a czy można mieć autorytet oparty na strachu? przecież jedno z drugim się po prostu wyklucza!), chęć udowadniania dominacji i władzy (niektórzy do dziś myślą, że dzieci to jakiś gorszy gatunek człowieka), założenie, że dziecko niewiele rozumie oraz że to dobra metoda kształtowania właściwych zachowań.

Oglądaj, słuchaj, ćwicz - zdobywaj nowe umiejętności online

A gdyby spojrzeć na wszystko oczami dziecka… Przypomnijmy sobie, jak sami reagowaliśmy na kary zadawane przez rodziców? Jakie pojawiały się w nas emocje, myśli i pragnienia? Czy nie była to złość, niechęć, a nawet nienawiść do własnych rodziców, która potem przechodziła w przykre wyrzuty sumienia? A może wierzyliśmy rodzicom, że naprawdę jesteśmy źli, leniwi, nie spełniamy ich (czasem wygórowanych przecież) oczekiwań, że zasługujemy na karę? Może planowaliśmy zemstę, obmyślaliśmy sposoby zrobienia przykrości, a następnym razem kombinowaliśmy lepiej i skuteczniej, żeby sprawa się nie wydała? Mogliśmy też obrzucać w myślach rodziców wyzwiskami i przekleństwami? A może czekaliśmy na jakąś smutną sytuację (np. naszą chorobę), żeby mieć satysfakcję ukarania rodziców i wzbudzania w nich wyrzutów sumienia? … Czy naprawdę takiego negatywnego nastawienia oczekujemy od naszych własnych dzieci?

 „Problem stosowania kar polega na tym, (…) iż sposób ten po prostu nie skutkuje, gdyż powoduje rozterkę duchową i dziecko – zamiast poczucia winy za to, co zrobiło oraz myślenia nad tym, jak to naprawić – oddaje się całkowicie myślom o odwecie. Innymi słowy, karzą dziecko, pozbawiamy je w tym samym momencie bardzo ważnych procesów wewnętrznych, unaoczniających mu złe zachowanie.” (Faber, Mazlish: Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły. Media Rodzina of Poznań, 1998, s.108)

Może nie wszyscy zgodzą się całkowicie z tym cytatem, ale przyznać trzeba, że coś jest na rzeczy. Czasem ulegamy złudzeniu, że kara rozwiązuje problem. Zapominamy, że jest to rozwiązanie chwilowe, które nie przynosi zmiany zachowania dzieci. Gdyby tak było, nie musielibyśmy do tych kar ciągle wracać. Stając przed wyborem, czy stosować kary czy nie, stajemy tak naprawdę przed decyzją, czy chcemy faktycznej zmiany zachowania dziecka, choć będzie to wymagać wysiłku również z naszej strony, czy skłonimy się ku prowizorycznemu rozwiązaniu, które przyniesie pięciominutowy sukces, ale nie zmieni niczego w podejściu dziecka i będzie wracać jak bumerang.

Dla niektórych dzieci kara to swego rodzaju wymiana handlowa: narozrabiałem – dostałem karę, czyli rachunek wyrównany; nie muszę już przepraszać, ani się poprawiać, bo przecież bilans jest na zero. To niebezpieczny sposób myślenia, który w końcu może doprowadzić do tego, że nasze kary nie będą robić żadnego wrażenia i że ten nasz ostatni ratunek okaże się całkowicie nieskuteczny. Co wtedy zrobimy? Brzmi to strasznie, ale dzieciaki potrafią przyzwyczaić się do kar i mają nawet satysfakcję z tego, że nic już na nich nie robi wrażenia, a my załamujemy ręce. Mam siedzieć w domu? Posiedzę, co mi tam. Mam szlaban na komputer? Trudno, zajmę się czymś innym. Nasze pomysły szybko się skończą, a problem będzie jeszcze bardziej skomplikowany. Dla innych z kolei dzieci stosowanie kar będzie zalążkiem małej wojny domowej z rodzicami. Obie strony będą udowadniać sobie, kto więcej może, kto więcej wytrzyma itd. Nasze ograniczenia zaczną być łamane lub lekceważone, co doprowadzi do konieczności zastosowania następnej kary. I tak błędne koło będzie się nakręcać. Przewinienie – kara – zlekceważenie kary lub odwet – następna kara – bunt – wzmocnienie kar i …. i tak w nieskończoność. A przecież nie chcemy robić wroga z własnego dziecka! Sami też nie chcemy być dla niego wrogiem! Czy więc istnieją jakieś sposoby, które zastąpiłyby kary, były od nich skuteczniejsze i nie wpływały negatywnie na relacje rodzice – dziecko? Odpowiedź na to pytanie w następnej części artykułu. Zapraszam.

Izabela Pufal

TUTAJ ZNAJDZIESZ NIEZWYKŁĄ KSIĄŻKĘ IZABELI PUFAL “SPRÓBUJ MNIE ZROZUMIEĆ”>>>

Leave a Reply

%d bloggers like this: