„Dygot” to saga rodzinna, opowiadająca losy dwóch rodów w latach 1939 – 2004 r. Polska prowincja. Dwie rodziny mieszkające w miejscowościach położonych dość blisko siebie. W jednej z nich rodzi się chłopiec – albinos. W drugiej dochodzi do nieszczęścia – dziewczyna zostaje poparzona w pożarze, zostają blizny prawie na całym ciele. Niektórzy wierzą, że te nieszczęścia to wynik klątw, którymi zostały obłożone te rodziny. Część mieszkańców wsi chce nawet zabić albinosa, bo przynosi nieszczęście, a może nawet jest wysłannikiem samego szatana…
Poznajemy życiorysy zarówno rodziców dwójki głównych bohaterów, jak i ich dziecka. Tak, tych dwoje ludzi połączy miłość, ale losy żadnego z bohaterów książki, czy to pierwszo- czy drugoplanowego, nie będą proste. Bo i życie takie nie jest.

Dygot oznacza między innymi drżenie ciała wywołane strachem. W powieści to strach przed śmiercią, obcymi, nieznanym. To również opowieść o głupocie, uprzedzeniach, przesądach, nienawiści. Do dzisiaj głupota i prymitywne myślenie rządzi niektórymi społecznościami i grupami ludzi. „Dygot” to jednak może przede wszystkim powieść o miłości, tęsknocie, nonkonformizmie, odwadze. Niech tak będzie, że właśnie one są najważniejsze. Nawet jeśli zło dominuje.
Czytałem książkę i wyobrażałem sobie jak potoczą się losy bohaterów. A jednak prawie za każdym razem autor mnie zaskakiwał, następował niespodziewany zwrot akcji, który burzył moje pomysły. Jak to w życiu bywa… Dobrze to świadczy o autorze i jego wyobraźni. Są również sekrety i tajemnice, które powoli są odkrywane przed czytelnikiem, i inne, które na zawsze pozostaną w sferze czytelniczych domysłów.
Są również elementy spoza tego świata. Nie wiem czy to magiczny realizm, może i tak, ale prawie wszystko o czym czytamy w „Dygocie”, mogło się zdarzyć naprawdę. Życie, samo życie…
Kto jeszcze nie przeczytał, niech przeczyta. To jedna z tych książek, na które naprawdę warto poświęcić trochę czasu, żeby poobcować z dobrą literaturą i wkurzyć się, że już się skończyło czytać.