Tym razem wpis sprowokowany jest nie przez telewizję a przez rozmowę ze znajomymi.
Panie na f. twierdzą, że to mężczyźni robią trudności pracownicom z zajściem w ciążę a tym bardziej po urodzeniu dziecka. Przeciwnicy kapitalizmu twierdzą, że w tym systemie takie są stosunki pracodawca – pracownik, że człowiek człowiekowi wilkiem.
A ja obu grupom coś chcę opowiedzieć.
Po pierwsze zdaje się, że szefowe są gorsze od mężczyzn: zastraszają pracownice, żeby nie zachodziły w ciążę, robią to wprost w trakcie rozmów. Mężczyźni chyba się bardziej boją takiego działania, a kobiety rzadziej podejrzewa się o takie działania w stosunku do innych kobiet.

Po drugie nieprawdą jest, że tylko i wyłącznie prywatni właściciele firm tak się zachowują. Straszenie zwolnieniem, nie przedłużanie umów jest nagminnie stosowane w urzędach. Pytam więc po co podejmowane są działania mające na celu zwiększenie przyrostu naturalnego, skoro nawet jego przedstawiciele, szefowie urzędów różnego szczebla, są zwykłymi świniami. Co więcej, wielkie korporacje, napiętnowane przez panie na f. robią wszystko, żeby znowu nie podpaść: urlopy, żłobki i przedszkola w miejscu pracy, praca w domu po urodzeniu dziecka. A na prowincji zajście w ciążę, to stres i niepokój o zachowanie posady.
Wszystkiego dobrego życzę!