Najsilniejsze i najszybsze skojarzenie na hasło Henning Mankell to oczywiście Kurt Wallander, czyli bohater najpopularniejszych książek tego autora, cyklu o policjancie, który rozwiązuje, oczywiście, trudne sprawy kryminalne.
Tym razem jednak mamy do czynienia nie z kryminałem, ale w połowie z kryminałem. Wiemy bowiem kto zabija i raczej nikt tu mordercy nie szuka.
Pewien kapitan, Lars Tobiasson-Svartman, zajmuje się mierzeniem głębokości dna morskiego sporządzaniem jego map. Wybucha I wojna światowa, więc na zlecenie szwedzkiego wojska, zajmuje się uaktualnianiem szlaków morskich, które mogą posłużyć okrętom wojskowym. Kapitan jest żonaty, ale na jednej z małych wysp poznaje kobietę, z którą nawiązuje romans. Wszystko to brzmi ładnie i bardzo życiowo, bo przecież takie rzeczy się zdarzają, ale dalej jest coraz bardziej ponuro. Bohater zabija bowiem swojego konkurenta, próbuje zabić teścia, porzuca żonę i dopiero co narodzone dziecko, żeby żyć w dziczy z inną kobietą i… dzieckiem, które prawdopodobnie jest jego.

Bohater szuka nie tylko głębin morskich, ale również tej w sobie. Podróżujemy z nim w głąb ludzkiej psychiki, jej najczarniejszych, najgorszych pokładów. Świństw Larsa Tobiassona-Svartmana jest więcej, otacza go śmierć, on sam krzywdzi ludzi i czasami ma się wrażenie, że sam nie wie dlaczego tak się dzieje. I może to jest najbardziej przerażające. Przypadku, silnych emocji i uczuć, irracjonalnych decyzji nie da się przewidzieć, a tym samym im przeciwdziałać. Ani w sobie, ani u innych.
„Głębia” Henninga Mankella to powieść zdecydowanie do przeczytania. Nie mamy tu płytkiej psychologii, podniosłego stylu, który często mnie denerwuje, i przewidywalnych bohaterów. Byłem zaskakiwany rozwojem akcji, nie nudziłem się nawet czytając opisy nudnej przecież pracy, jaką jest mierzenie dna morskiego. Polecam!