Widziałem w TV jakiejś jak orkiestra symfoniczną dyrygował robot. Durne bydle miało wgrane ruchy dyrygenta – człowieka. Gdyby orkiestra zwolniła lub przyspieszyła, robot nadal machałby w tym samym tempie.
Prawdziwa orkiestra oczywiście grałaby z tempem nadanym przez dyrygenta, w końcu m.in. od tego on jest. Brakuje mi tu jednak elementu, który wnosi prawdziwy dyrygent (a miałem z kilkoma do czynienia).

Otóż prawie wszyscy są troszkę szaleni, nieprzewidywalni, czasami agresywni.
Im gorsi muzycy, tym bardziej szalony dyrygent!