Levi Henriksen – Pieśń harfy czyli bardzo miła niespodzianka. Recenzja

Zaczynając lekturę tej książki mało co wiedziałem o autorze, ani o jego dokonaniach. Tyle, że coś napisał. A sięgnąłem po książkę z uwagi na… okładkę i tytuł. Prawie nigdy mi się to nie zdarza, a w tym przypadku stwierdziłem, że książka musi być o muzyce, więc przeczytam.

Levi Henriksen to norweski pisarz, dziennikarz, mający w dorobku opowiadania i powieści.  

„Pieśń harfy” to opowieść z życia 42-letniego producenta muzycznego Jima Gystada. Kozaka z dużego miasta, który przechodzi kryzys zawodowy. Przypadkiem trafia na prowincję i tam słyszy Śpiewające Rodzeństwo Thorsen. Czuje, że trafił na coś ciekawego, niezwykłego, na artystów, którzy mają „to coś”.  Dwie siostry i brat, wiekowi już ludzie, wiele lat temu porzucili zawodowe muzykowanie i być może mieliby ochotę ponownie występować, nagrać płytę. A przy okazji być może uratować karierę Jima.

Wszystkich, którzy pomyśleli, że jest to książka wyłącznie o przemyśle muzycznym, przepraszam i spieszę z wyjaśnieniami. Jest tu mnóstwo muzycznych faktów i ciekawostek, również na temat muzyki i show-businessu norweskiego. Jak się domyślam, Levi Henriksen zna to z autopsji, bo jest również muzykiem, kompozytorem i autorem tekstów. W książce znajdziemy wiele opisów muzyki, odniesień do jej historii, zarówno w Norwegii jak i na świecie. Nawiązań do bluesa i bluesmanów jest też sporo. Dla kogoś, kto tak jak ja, kocha różne gatunki muzyki, książka będzie potwierdzeniem, że dobrze ulokowaliśmy nasze uczucia.

Oglądaj, słuchaj, ćwicz - zdobywaj nowe umiejętności online

Powieść, jak wspomniałem, nie traktuje wyłącznie o muzyce i muzykach. Zderzenie faceta z miast z zielonoświątkowcami z prowincji to również pretekst to opowiedzenia o różnych odmiennych światach. Miastach i prowincji, ludziach żyjących dniem dzisiejszym i tych, dla których Pismo Święte i wiara to codzienność. Stąd w „Pieśni harfy” znajdziemy cytaty z Biblii i ludzi żyjących zgodnie z surowymi normami moralnymi.  Przede wszystkim jednak jest to opowieść o tym, co jest jednym z głównych tematów Biblii: miłości. Mamy tu różne jej wymiary, miłość Boga do człowieka, człowieka do Boga, a głównie miłość ludzi. Nie zawsze spełnioną, nie zawsze szczęśliwą, nie zawsze rozumianą przez innych. Mamy również miłość do muzyki.

Więcej nie powiem, ponieważ nie chcę nikomu psuć lektury powieści, która trochę zwodzi. A zakończenie…, no cóż, zakończenie jest, można powiedzieć, życiowe.

Niezbyt obszerna książka, ale pozwala na zżycie się z bohaterami, polubienie ich. I pozostawia w żalu, że to już, że koniec, że więcej nie będzie.

Powieść jest nie tylko nostalgiczna. Jim prowadząc coś w rodzaju śledztwa w sprawie przeszłości rodzeństwa Thorsen. Spotyka różnych dziwaków, a może to po prostu zwykli mieszkańcy norweskiej prowincji? Jest więc również zabawnie. Przy okazji można dowiedzieć się ciekawych faktów z życia Norwegów. Czasami czułem, że to jest opowieść z południa Stanów Zjednoczonych, przeniesiona w realia północnej Europy, tak wiele wspólnego można znaleźć między, tak odległymi, wydawałoby się, kulturami.

Autora potrafi tak sugestywnie opisać muzykę wykonywaną przez Śpiewające Rodzeństwo Thorsen, że czytając żałowałem, że to trio nie istnieje i nie nagrywa naprawdę!

Każdemu, kto ma wolny wieczór, polecam „Pieśń harfy”. Dla mnie była to miła niespodzianka i odkrycie. Mam nadzieję, że kolejne książki Levi Henriksena będą równie dobre.

Leave a Reply

%d bloggers like this: