Petr Šabach to czeski pisarz, rocznik `51. Zna więc życie nie z perspektywy wózka dla dziecka, ale dojrzałego faceta.
I tacy też są dwaj główni bohaterowie tej niezbyt obszernej powieści, czyli Arnošt i Evžen. Co jednak nie oznacza, że są stetryczałymi dziadami, którzy siedzą w fotelach i czekają na śmierć. To w końcu nie Polacy, tylko Czesi!
Jest więc świetny humor w dialogach i humor sytuacyjny. Autor potwierdza to skojarzenie, że Czesi są zabawni i ta książka podtrzymuje ten stereotyp. Mamy więc nie tylko humor angielski, ale i czeski. Polska odmiana albo nie istniała, albo gdzieś zaginęła.
Ta sprawnie napisana opowieść jest więc o mężczyznach, nie tylko o starszakach, ale facetach w różnym wieku. Nie bójcie się, jest też o kobietach, bo co byśmy bez kobiet poczęli?
No, dosłownie, nic byśmy nie poczęli!
A jak kobiety, to wiadomo, musi być i sentymentalnie. Ten sentymentalizm w tej powieści jest z gatunku tych, które jestem w stanie znieść. A może nawet polubić, ponieważ przeplatany jest humorem, czasami nawet czarnym.
Tak krążę i nie opisuję fabuły, ale to dlatego, że książka jest krótka i każde wydarzenie w niej jest ważne. A życie zaskakuje, również bohaterów. Shit happens, tyle mogę zdradzić…
I jeszcze to, że tytuł dosłownie odnosi się do tego, że rogal zawsze spada masłem do dołu. Czy trzeba dodawać, że to metafora odnosząca się do życia?
Tylko jedno mi się nie podobało w „Masłem do dołu”. Książka jest zdecydowanie zbyt krótka, kończy się zbyt szybko i o to mam pretensję do autora! Ale będę miał z kolei jeszcze jedną, jeśli wpadnie na głupi pomysł napisania ciągu dalszego! Bo życie byłoby nudne bez niespodzianek i niewiedzy co do dalszego ciągu…
