Kaczki z Nowej Paczki w piosence szukały Dziub Dziuba. Od razu informuję, że ja nie znalazłem, ale może ktoś z Was?
Czy Wasze dzieci i Wy spotkaliście się z nauczaniem zdalnym? Kilka miesięcy trwa coś, co tak nazwano, ale ja jestem przeciwny temu, żeby nazywać to nauka zdalną i już piszę dlaczego.
- Przesyłanie zadań do wykonania to nie jest nauczanie zdalne. Nikt nikogo nie nauczał, a tylko przesyła polecenia do wykonania. Syn nie miał ani jednej zdalnie przeprowadzonej lekcji, ani jednego kontaktu z żadnym nauczycielem na żywo, czyli na przykład przez Skype, Zooma, czy inną aplikację służącą do takich celów.
- Co więcej, żaden nauczyciel nie przesłał nawet filmu nagranego przez siebie. Niezbyt często sami przygotowywali materiały, na przykład w formie karty pracy. W znakomitej większości były to linki do materiałów znalezionych w internecie.
- Niestety wartość dydaktyczna części przesyłanych materiałów, a także linków do materiałów i filmów, była bardzo niska. Czasami odnosiłem wrażenie, że nauczyciele nie oglądali tych materiałów zbyt dokładnie, tylko sugerując się tytułem filmu, przesyłali uczniom do niego link. A część zawartych w nich informacji była niestety błędna, niepełna, a i przekaz czasami nie był dostosowany do wieku i możliwości uczniów.
- Przez tyle tygodni wychowawca nie skontaktował się, nie porozmawiał z uczniami i rodzicami, ograniczył się do przesłania informacji, że w razie czego mogą sami to zrobić. Dobrze przynajmniej, że odblokowano możliwość pisania do nauczycieli przez edziennik, ponieważ wcześniej ta funkcja była zablokowana.
- Zdaję sobie sprawę, że nauczyciele mieli z pewnością sporo pracy. Prawdopodobnie. Chyba. Niestety część nauczycieli była po prostu niezorganizowana lub strasznie rozkojarzona, bo wielokrotnie mylili się i przesyłali materiały przeznaczone dla innych klas, nieaktywne linki itp. Zdarzyło się, że na pięć przedmiotów danego dnia, nauczyciele przesłali wiadomości zawierające błędy.
- Zadania domowe, testy i sprawdziany wykonywane w domu nie powinny być podstawą do wystawiania ocen. Żaden z nauczycieli nie może mieć pewności, że zostały one wykonane samodzielnie przez uczniów. Gdyby możliwe było odpytywanie w trakcie spotkania online, to z pewnością nauczyciele zorientowaliby się, co ich uczniowie umieją, a czego nie, ale takich możliwości nie wykorzystali. Internet, rodzina, znajomi i inni uczniowie odrabiali za uczniów zadania i pisali sprawdziany. A to oznacza, że dzieciaki niczego się nie nauczyły, może oprócz oszukiwania nauczycieli. Naprawdę jestem ciekaw, jaki procent uczniów zachował się uczciwie i samodzielnie odrabiał lekcje.
- Ministerstwo Edukacji Narodowej ani nie miało, ani przez tyle miesięcy nie uruchomiło żadnej platformy do nauki online. A nauczyciele, którzy próbowali uczyć na żywo, bo jednak gdzieś za górami, za lasami, tacy się podobno znaleźli, skarżyli się, że w lekcjach uczestniczą osoby spoza klasy i szkoły. MEN nie zapewnił nauczycielom własnego, bezpiecznego rozwiązania tego problemu. Co więcej, bardzo rzadko nauczyciele korzystali z proponowanej przez Ministerstwo strony z epodręcznikami. Ciekawe dlaczego?
- Jeszcze jednak ciekawostka: również rzadko nauczyciele odsyłali uczniów do posiadanych przez nich przecież podręczników. Co jest więc nie tak z tymi podręcznikami?
- Komputery i dostępność do internetu to kolejna zagadka. Okazało się, że część uczniów nie ma komputerów, a część ma słaby dostęp do internetu. Część rodziców widocznie uznała, że ich dzieci nie muszą posiadać komputera w domu, a potem w panice próbowali komputery kupować, zresztą mocno przepłacając, bo zwiększył się popyt. Złośliwie zapytam: na co wydawali 500+, skoro w domu nie było ani jednego komputera?

Dzieci dziećmi, ale proszę sobie wyobrazić, że również część nauczycieli w popłochu kupowała komputery! Jak to możliwe, że nie posiadali w domu takiego sprzętu? Jak funkcjonowali w normalnych warunkach? Jak przygotowywali się do lekcji? Jak podnosili swoje kompetencje?
- Poza tym nie rozumiem, gdzie podziała się wiedza i umiejętności nauczycieli, którzy od kilkunastu? dwudziestu lat? szkolą się w zakresie kompetencji cyfrowych i… niewiele umieją! Gdyby umieli, to nauka zdalna rzeczywiście byłaby nauką zdalną, a nie tylko wysyłaniem zadań do zrobienia. Okazuje się, że pieniądze wydane na te szkolenia przez te wszystkie lata poszły w błoto. Tysiące szkoleń, konferencji, miliony litrów kawy i setki ton paluszków nie pomogły nauczycielom niczego się nauczyć?!
Naprawdę mam nadzieję, że Wy jednak znaleźliście Dziub Dziuba i że Wasze i Waszych dzieci doświadczenia z nauką zdalną są lepsze, niż nasze.
nauczanie zdalnie to tak jak studia stacjonarne :)) niby chodzisz ale mało wyciągasz z tego i bez własnego zaangażowania mało się nauczymy..
Z taką tezą żadna uczelnia pewnie się nie zgodzi 🙂