Za nami kolejne wybory. Rekordowa frekwencja, ale i tak miliony Polaków nie głosują. Nigdy nie znalazłem się w grupie niegłosujących, ale za każdym razem mam ochotę nie pójść. Idę, a potem mam to samo: moralnego kaca. Nie tylko z powodu tego, na kogo zagłosowałem, ale głównie z powodu tego, co dzieje się w czasie każdej kampanii wyborczej. I potem również.
Zazwyczaj głosuję na tak zwane mniejsze zło, nie za kimś lub partią, ale przeciwko komuś. Rzadko zdarzało się, choć uczestniczyłem w wielu wyborach, że miałem partię, kandydata, o których mogłem powiedzieć: tak, głosuję z pełnym przekonaniem, że dobrze przysłużą się Polsce.
Wojna polsko – polska, która nie tylko nie ustaje, ale jest coraz intensywniejsza. Zdaję sobie sprawę, że w wielu krajach jest podobnie, ale to żadne pocieszenie. Słowa, gesty, działania, nie tylko wrogie, ale wręcz nienawistne, wykluczanie, piętnowanie, hejt. Tę listę można ciągnąć w nieskończoność. A przecież wszystko to dzieje się nie tylko w czasie kampanii wyborczych, ale również w każdym innym czasie. Pranie mózgów, kłamstwa, propaganda przychodzą Polakom bardzo łatwo, szczególnie w polityce.
I w tym wszystkim nie chodzi mi o to, że ludzie mają różne poglądy i je wyrażają. Problem zarówno w tym, jak je wyrażają, ale też, że podejmują działania, które krzywdzą ludzi. Dopóki czyjś światopogląd nie narusza czyjejś godności, bezpieczeństwa, nie niszczy życia, to można mieć najgłupsze poglądy, ale jeśli ich artykułowanie komuś zagraża, to ja się na to nie godzę.

A w czasie kampanii wyborczych wyłażą z nas najgorsze demony.
Zaangażowanie się w politykę, co mi zdarzyło się dwa razy, sprawia, że wszystko to widzi się z bliska, jeszcze wyraźniej. Nieważne już w tej chwili, czy są to wybory samorządowe czy ogólnopolskie, poziom zezwierzęcenia jest taki sam. Ale może obrażam zwierzęta.
Tony papieru, tomy analiz i nic się nie zmienia. Szacunek dla innych, prawda, przyznawanie się do błędów nic nie znaczą, nie istnieją. Powtarzam od lat, że polityka to emanacja życia Polaków, tyle, że mocniej widoczna, bo pokazywana w mediach. Niczym nie różnimy się od polityków.
Problem w tym, że z naszym państwem nie stykamy się, kiedy czegoś potrzebujemy, albo musimy coś załatwić, albo przy przypłaceniu podatków. Nie jest przyjazne, nie jest dla obywateli, ale oni dla niego. Politycy włażą z buciorami w nasze życie codziennie, w różnych jego sferach, ingerują we wszystko, co możliwe. Nie wiem, jak się żyje w innych krajach, ale z opowieści różnych ludzi odnoszę wrażenie, że istnieją kraje, w których nie ma tak dużej ingerencji i obecności władzy w życiu zwykłych ludzi. Pozwalamy na to, a przynajmniej się nie sprzeciwiamy.
I nie chodzi mi o to, że państwo, władza i politycy mają zniknąć, albo zupełnie się od nas odczepić. Jestem realistą, wiem, że taka struktura musi istnieć i że ktoś tę polityczną robotę musi wykonywać. Ale skala tych ingerencji, kłamstw, oszustw, propagandy, lekceważenia wyborców, kłótni wyborców między sobą, mnie przeraża. Powtarzam, politycy to tacy sami ludzie jak reszta społeczeństwa, co nie najlepiej o nas świadczy. A bez owijania w bawełnę: świadczy o nas jak najgorzej.
Jestem tym wszystkim mocno zmęczony.
Obecna kampania, szczególnie z jednej strony to była straszna tragifarsa. Jak tak można w ogóle zniszczyć media publiczne? Drudzy w sumie nie lepsi. Nie ma w tym kraju żadnej sensownej telewizji, żadnego sensownego ugrupowania politycznego – wszystko jest miałkie, nijakie i … męczące. Czas wracać do oglądania sportu…