Autor: M.M.
Przyczyny depresji mogą być różne.
I to na tyle moim zdaniem. Co bowiem za różnica jakie depresja ma przyczyny akurat u mnie, skoro i tak nic na nią nie działa. Poznanie przyczyny depresji, jak powtarzają wszyscy, prowadzi do wyzdrowienia, bo wiadomo jakie lekarstwo zastosować: czy leki, czy terapię, czy to i to.
A może tylko dekapitację, skoro nic innego nie pomaga?
Co mi po wiedzy czy przyczyną mojego stanu jest osobowość, jakieś ułomności, plomba z rtęcią w zębie, brak równowagi chemicznej w mózgu? Żadne próby przeciwdziałania depresji nie są skuteczne, więc równie dobrze jej przyczyną u mnie może być promieniowanie kosmiczne, na które tak czy siak nie mam wpływu i muszę z tym żyć.
Właśnie, muszę żyć…
Każdy z fachowców mówił mi co innego: środowisko, dzieciństwo, chemia w mózgu, skłonności, niepanowanie nad stresem. I żaden, ale to żaden, nie był w stanie na podaną przez siebie przyczynę znaleźć antidotum.

A może przyczyna jest wieloczynnikowa i wszyscy oni, psychologowie, terapeuci, psychoterapeuci i domorośli powinni się spotkać, pogadać i zastosować wieloczynnikowe lekarstwo. Czy to jednak zadziałałoby? Wątpię.
A może gdybym mocnie współpracował, to udałoby się znaleźć przyczyny mojej depresji i tym samym mogliby mi pomóc. Tylko co to znaczy: mocniej współpracował? Mam się babrać we własnym dzieciństwie? I jaki miałoby skutek zwalanie winy na ten okres życia? A może to moje skłonności do takich stanów, taka osobowość? I co? Od czego miałaby się zmienić, osobowość to w końcu nie jest deska do oheblowania i wygładzenia. A już zupełnie nie umiem sobie wyobrazić jak miałaby wyglądać moja współpraca w zakresie wyrównywania chemii mózgu. Mają ją zbadać i dać lek, który ją wyrówna, unormuje, czy co tam jeszcze. I tyle.
A może ja nie chcę znać przyczyn mojej depresji, bo wtedy musiałbym uznać albo własną słabość, albo brak wpływu na jej istnienie? Może nie chcę wiedzieć, że nic nie da się zrobić.
Ale przecież ja to wiem…