Ksiądz proboszcz zaczął kazanie mniej więcej tak:
„Wpisałem w wyszukiwarkę internetową hasło jak schudnąć. Pokazało się kilka milionów wyników. A gdy wpisałem jak zostać świętym – dziesięć razy mniej wyników. Dlaczego?”
I tu rozwinął swoją myśl, skądinąd słuszną, że ludzie bardziej interesują się swoją figurą, niż stanem swojego sumienia, dążeniem do dobrego życia i w konsekwencji zostania świętym.
Zacząłem się nad tym zastanawiać i naszły mnie takie oto refleksje.
Po pierwsze, jeśli księdzu za mało treści na temat świętości w internecie, to powinien coś skrobnąć od czasu do czasu. I jego koledzy również, bo zdaje się, że do tej roboty wciąż za mało rąk. Chętnie umieszczę jego tekst na którymś z moich blogów.

Po drugie, pomimo, że tylu ludzi narzeka, że nie może schudnąć, to łatwiej zrzucić parę kilogramów, niż być porządnym człowiekiem. Wiadomo, ludzie unikają wysiłku, a jeśli już jakiś podejmują, to starają się go zminimalizować. Chudnie się przez tygodnie, no, miesiące. A na świętość trzeba pracować całe życie. Mało kto chce się podjąć takiego zadania.
Po trzecie, tak sobie myślę, że ci, którzy muszą schudnąć, nie będę świętymi. Osoba, która nie dba o swoje ciało i tyje nie z powodu choroby, ale lenistwa, grzeszy. Grzeszy nie troszcząc się o swoje ciało i grzeszy nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu. Przypominam, że tak zwany święty Mikołaj, grubas znany z reklam, to tylko wyobrażenie marketingowców o tym świętym. Można więc połączyć obie sprawy i potraktować chudnięcie jako pierwszy etap osiągania świętości.
Nie, chyba jednak przesadziłem.