Halo? Chcę ci coś wepchnąć, ty…
To byłby miły dzień, gdyby nie telefon z firmy, która chciała sprzedać mi usługę dokonania wpisu o jednej z moich stron do swojego katalogu.
Otóż rozmowa wyglądała następująco:
– Dzień dobry panu.
– Dzień dobry pani.
– Dopiszemy dane pana strony do tych istniejących i to będzie kosztowało 1800 zł netto rocznie.
– Ale czy mogłaby pani powiedzieć czy to jest jedyna propozycja, czy są może jakieś inne pakiety?
– No przecież mówię co jest, ale możemy rozszerzyć wpis i wtedy będzie kosztował 2200 zł netto rocznie.
– To mam prośbę, proszę przesłać mi ofertę a ja na spokojnie przeczytam sobie co otrzymuję za te pieniądze.
– Dobrze, to wysyłam panu umowę.
– Ale ja chciałbym nie umowę, tylko ofertę.
– Nie mogę wysłać oferty.
– Jak to nie może pani potencjalnemu klientowi wysłać oferty?

– Nie mogę, musiałabym zapytać kierownika.
– To proszę zapytać, choć to dziwne…
– Ale nie mogę, więc wyślę panu umowę. Ma pan pięć dni na zgłoszenie ewentualnych zmian…
– Nie, dziękuję. Skoro nie mogę zapoznać się ani z ofertą, ani z propozycją umowy, to proszę mi nie przysyłać umowy!
– To woli pan tracić klientów, niż skorzystać z tej jednorazowej propozycji?!
– Jeśli to panią trochę uspokoi, to tak, niech i tak sobie pani myśli.
– No wiem pan! Nie rozumiem!
– Po prostu nie skorzystam z państwa propozycji…
I koniec rozmowy. Pani rzuciła słuchawką, nawet nie powiedziała mi „do widzenia” czy „wal się jeleniu”. Pod koniec rozmowy prawie na mnie krzyczała. Jak w nieudanym małżeństwie: brak woli porozumienia, przymus postawienia na swoim i chamstwo na koniec. I to wszystko tylko z jednej strony, bo ja byłem grzeczny i chyba miałem prawo zażądać oferty i wiedzieć, co otrzymam, czyż nie?
Duża, znana firma, która, no cóż, tym jednym telefonem strzeliła sobie w stopę. Nie mam zamiaru korzystać z ich usług, nawet gdyby chcieli mi dopłacić.