Wolne miejsce przy stole. Piękna tradycja. Nikomu niepotrzebna, mało praktyczna, bo mniej miejsca jest wtedy na żarcie i łokcie.
A pokażcie mi taką osobę, która naprawdę jest gotowa wpuścić do domu i posadzić przy stole obcą osobę, która zjawi się niespodziewanie w drzwiach domu i powie: jestem głodny, nie mam z kim spędzić wigilii, masz wolne miejsce przy stole?
No ktoś taki nie istnieje! Gdyby taki niespodziewany gość się pojawił i tak zapytał, to odpowiedź byłaby mniej więcej taka: eee… tego, nie, u mnie jest cała rodzina i sąsiedzi, niestety nie mam wolnego miejsca przy stole, ale mogę panu dać puszkę sardynek. Albo: przykro mi, ale nie obchodzę świąt, bowiem jestem, jak to się nazywa, anteistom, i sam pan rozumie, dobranoc. Albo tak: a weź mi spierdalaj, dziadu jeden!

Inna sprawa, że tradycja tradycją, ale przecież wiadomo, że i tak nikt nie przyjdzie, na szczęście.
Chociaż! Pewnego roku do naszych sąsiadów zapukał mężczyzna, który powiedział, że jest bezdomny i czy może liczyć na jakieś wsparcie. Sąsiadka wprawdzie nie usadziła gościa przy stole, ale obficie nakarmiła barszczem i pierogami, jak również obdarowała wałówką na zaś.
Kilka chwil później zobaczyliśmy leżącego faceta, w kałuży krwi, w której pływały niezidentyfikowane części jego ciała. Nie, no już wiesz, że krwią był barszcz, a częściami ciała pierogi. A facet był nawalony. Na dodatek rozpoznałem go: nie był bezdomny, mieszkał niedaleko od nas. I ja się nie dziwię, że go stara do domu nie wpuściła.
No, robaczku, a ty po co zostawiasz wolne miejsce przy wigilijnym stole?