Niektórzy słysząc hasło nowa książka Stasiuka krzywią się i mówią: Znowu to samo! On ciągle pisze o tym samym i to samo!
I ja się z nimi zgadzam, przynajmniej w części. Rzeczywiście na pierwszy rzut oka to cały czas ta samo opowieść o podróży w przestrzeni i czasie. Jednak czytając kolejne książki Stasiuka o tym samym, wie się, że to nie jest to samo.
„Wschód” to 300 stron dalszego ciągu Stasiukowej opowieści o drodze, życiu, świecie. I można pytać czy to nie staje się nudne? Ale przecież lubimy powtarzalność, schemat, lubimy to, co znane. Nie tylko piosenki. A u Stasiuka jest powtarzalność, ale na poziomie filozofii, stosunku do życia, ludzi i świata, ale przecież nie ma powtarzalności tekstów.
Niezmienne w zmienności teksty Stasiuka są jak świat, taki samo, a ciągle się zmieniający. Jak droga, ta sama, ale widoki przy niej się zmieniają.
Do tego jest jakość. Stasiuk nie wydaje słabych książek, co zdarza się wielu pisarzom. I wszystkim celebrytom.
Stasiuk to rasowy opowiadacz, który może zacząć opowieść od opony samochodu, którym zmierza dokądkolwiek, a skończyć na ruchach ludów w Europie. Bo przecież wszystko łączy się ze wszystkim.
No dobrze, ale o czym opowiada Andrzej Stasiuk we „Wschodzie”? A jest tu między innymi i Łemkowszczyzna i peerel i Rosja i Mongolia i Chiny. I mógłbym by tak wymieniać, ale zabrakło mi i.
Stasiuk opowiadając o podróżach jednocześnie opowiada o ludziach, pamięci, historii, procesach, które zaczęły się tysiące lat temu, a Stasiuk mija je samochodem dziś.
Z książki dowiadujemy się również czym dla niego jest wschód w sensie geograficznym i mentalnym.
Czytelnicy znajdą również opisy trudów podróżowania, wytłumaczenie po co się jeździ w takie miejsca, których nie widuje nikt oprócz ich mieszkańców, jeśli jeszcze żyją, i samego Stasiuka.
