Profesor Michał Głowiński to teoretyk literatury i pisarz. „Zła mowa” to wypisy z czterech jego książek, w których analizował zjawisko znane jako nowomowa. Znajdziemy w niej krótkie eseje powstałe w czasach PRL-u.
Autor zajmuje się pojedynczymi wyrazami i powiedzeniami, a także ogólnie językiem, którym posługiwała się władza, ówczesne media i ci, którzy tę władzę popierali. W książce teksty są ułożone chronologicznie, więc widać jak zła mowa ewoluowała od lat sześćdziesiątych do końcówki osiemdziesiątych.
Komunistyczna władza chciała panować nad językiem, a przez to kontrolować myślenie, świadomość ludzi, kształtować mentalność na swój obraz i podobieństwo. Ambitne i niebezpieczne założenie, które realizowano w przemówieniach, gazetach, radiu i telewizji, oficjalnych komunikatach i języku ulicy. Czy im się udało? Niestety przynajmniej częściowo tak.

Michał Głowiński nie tylko ukazał jak groźny może być język w służbie totalitaryzmu, ale również jego absurdy i głupotę. Każdy esej to przykład nowomowy, wraz z nazwiskami i wydarzeniami, które często zaczynały „karierę” jakiegoś wyrażenia. To oczywiście przykłady kłamstw i manipulacji Gomółki, Moczara, Gierka, Jaruzelskiego i tych, którzy pisali im przemówienia, dziennikarzy, pomniejszych działaczy partyjnych, a nawet zwykłych ludzi piszących do gazet.
Nierzadko autor bardzo emocjonalnie pisze o postawach władzy czy wydarzeniach, bo przecież dramatycznych nie brakowało, a tragiczne również się zdarzały. Czasami jest także ironiczny i dowcipny, ale zawsze czujny, krytyczny i wyczulony na ludzką krzywdę.
Czytelnikowi zostawił decyzję czy zła mowa nadal istnieje. Moim zdaniem oczywiście tak. W głowach starszych polityków są pozostałości złej mowy z czasów PRL-u, których używają właściwie codziennie. A razem z młodszymi tworzą swoją własną odmianę kłamstw i manipulacji, zatruwając nią współczesny język i mentalność wyborców.
Jak nie ulec propagandzie? Między innymi czytając takie książki jak „Zła mowa”, która, niestety, okazuje się wciąż aktualna.